W wyniku pomyłki w kupnie biletów na Langkawi musimy dostać się przez Penang. Lądujemy punktualnie i mamy zamiar wybrać się w okolice dworca autobusowego, z ktorego (zdaniem internetu) odjeżdzają autobusy do Kuala Perlis. Pani w dezinformacji turystycznej wyprowadza nas z błędu (bądź wprowadza nas w błąd - dotąd nie udało mi się tego ustalić). Autobusy odjeżdżają, ale z Butterworth i tamże powinniśmy się udać. Zonk - jesteśmy na to kompletnie nieprzygotowani, ale ok. Miły pan taksówkarz na przystani promowej wiezie nas do hotelu, który jego zdaniem jest przyzwoity i nawet czeka na nas pod hotelem - czy się decydujemy i czy są pokoje. Są. W znośnej cenie czwórka bez okien. Ogromna i czysta :) Jakby co - Palm Inn. Rano śniadanie w cenie. Skromniutkie i zdecydowanie malezyjskie. I tu niespodzianka - wychodzi do nas pan kucharz i pyta czy dzieci (lub też my) chceny jajek albo omleta na śniadanie. Bo standardowo nie dają, ale pięcioletnia biała twarz wzruszyła serce obsługi. Takie traktowanie nie spotkało nas nawet w lepszych miejscach - czapki z głów :)
Rano wyjazd na Langkawi. Najpierw biegamy po całym dworcu usiłując ustalić, gdzie sprzedają bilety do Kuala Perlis. Jest okienko z informację, że autobus jest o 10. Ekstra - właśnie jest 9:30. Prosimy o bilety.
- Na ten o 14?
- Nie, na ten o 10.
- Nie ma takiego autobusu.
- Ale tu jest wywieszka.
- No to co, autobus jest o 14 (ale nie ma wywieszki)
i wszystko to po angielskawemu. Powoli się załamujemy. Zmiana planów - jedziemy przez Alor Setar. Trochę dłużej i nie mamy zrobionego riserczu, ale nie ma wyjścia.
Po wielu perturbacjach w końcu udaje nam się dotrzeć na miejsce.