Po długich i ciężkich bojach udało nam się dotrzeć z powrotem na Penang. Otóz jak ostatni idioci wybraliśmy się w podróż DOKŁADNIE w Nowy Rok. Biletów na bezpośredni prom oczywiście nie było szans dostac. Rzutem na taśmę dostajemy prawie ostatnie bilety na jeden z najbliższych promów do Kuala Kedah. W swojej bezmyślności wydawało się nam, że większość kłopotów już za nami, skoro się już wydostaliśmy w wyspy. Błąd. Tłumy ludzi, brak taksówek, autobusów, czegokolwiek. Udaje nam się złapać taksówkę do Alor Setar dzieląc ją z tubylcem. Fajnie - dostaliśmy się na miejsce i to za pół ceny. Taksówkarz dopytuje się o nasze pochodzenie i jak jest how are you w naszym języku. Powtarza dość zgrabnie - mają talent do języków, ale małżonek ze starszą zaczynają wygadywać, co powinniśmy im powiedzieć, żeby było śmieszniej - "jesteś burakiem", "cześć wieśniaki" etc. Nie jesteśmy w stanie opanować śmiechu. Szczerze mówiąc wątpię, czy pan taksówkarz odważy się wykorzystać nowo nabyte słownictwo :)
W Alor Setar horroru ciąg dalszy. Autobusów brak, spóźnione, wielkie kolejki itp., itd. Koniec końcem podróż, któa powinna trwać 3 godziny, trwa siedem. Ale dojechaliśmy.
Penang ciekawy, ale na wypoczynek chyba średnio się nadaje. Ale może ja jestem dziwna, bo wieżowce na plaży mnie nie kręcą.
Przed nami Kuala Lumpur.