Pogoda taka sobie, trochę pochmurno. Po 6 godzinach w autobusie ADO GL dotarliśmy. Nie obyło sie bez przygód. Musieliśmy dwa razy kupić bilety, bo oczywiście jak ostatnia pierdoła nie sprawdziłam dokładnie co mi sprzedają (na dworcu standardowo nikt nie zna angielskiego) i zamiast na dzisiaj, kupiłam bilety na wczoraj. 400 zł poszło w ..... Trudno, pierwsza poważna finansowa wpadka.
W taksówce z dworca mamy pierwsze atrakcje - jedziemy za samochodem, w przyczepie której leżą sobie dwa znudzone tygrysy. Potem mijamy samochód z małpami - chyba reklamy jakiegoś cyrku. Do tego stojąc na światłach podziwiamy reklamy dżinsów z poduszkami w miejscach, które my europejki uważamy zawsze za stanowczo zbyt duże. Co kraj to obyczaj. Mąż sugeruje mi zakup takowych, ale chyba się nie skuszę.
Na obiad dzieci żądają kurczaka.
Jesteśmy w hotelu Baluarte (panie na recepcji nie znają angielskiego). Ładnie polożony - z widokiem na port i Baluarte de Santiago a właściwie jej resztki. Ale armata fajna.
Następnego dnia pogoda się klaruje - wychodzi słońce. Idziemy na spacer na Malecon i zocalo. Niespodzianka - dziś jest międzynarodowy dzień kondoma. Na zocalo okolicznościowe występy zachwalające używanie takowych, darmowe testy na HIV, no i przede wszystkim koszyki z darmowymi bohaterami dnia. Mąż pełen szczęścia bierze kilka garści a ja się zastanawiam czy jego wieczorne wyjścia na robienie zdjęć mają faktycznie taki cel :)
Na obiad kurczak.
Jutro ruszamy do Villahermosy.